wtorek, 4 grudnia 2012

Jak poznałaś swoje dziecko?


Ostatnio przyszło mi na wspominki.

Moje pierwsze spotkanie z Niunią

Ja przypominam sobie tą chwile jak przez mgłę. Rodziłam przez cesarskie cięcie. Na operacji byłam półprzytomna. Pamiętam tylko jak pokazali mi Małą i kazali ją pogłaskać po policzku. Po dość nieudolnie zrobionym ZZO - nie mogłam. Nie mogłam ruszyć ręką. Było mi tak strasznie przykro, że nie mogę jej dotknąć, co prawda udało mi się ją jakoś cmoknąć w policzek, ale ta chwila była dla mnie tak strasznie krótka. Później mi ją zabrali, a ja odpłynęłam.


Cesarka - sama przyjemność...

Obudziłam się kilka godzin później - nadal w błogiej świadomości leżenia i bez cienia bólu. To paradoksalne uczucie nie móc ruszać nogami. Nie czuć ich w ogóle. Z jednej strony cały Twój umysł pracuje normalnie. Próbujesz ruszyć palcami u stóp, w myślach widzisz jak się poruszają, a dowiadujesz się, że leżą nieruchomo . Jednak ZZO nie działa wiecznie i w sumie całe szczęście. Powoli znieczulenie schodzi pozostawiając za sobą lekkie drętwienie i coraz mocniejszy ból pooperacyjny. Nic przyjemnego - wierzcie mi na słowo. Najgorsze po cesarce jest pierwsze podniesienie się do pozycji siedzącej - nikomu nie życzę takiego bólu. Zakwasy przy tym to pestka. Ja jestem mało odporna na ból - może to przez to, pierwszy raz siadałam pół godziny. Powolutku milimetr po milimetrze podnosiłam się na rękach. Chwała wynalazcy Ketanolu w kroplówce i czopków przeciwbólowych - gdyby nie one chyba bym nie usiadła.
Jak już mi się udało osiągnąć ten mały sukces, próbowałam wstać na nogi - a domyślacie się, że przy pozarywanych łóżkach w szpitalach, które bardziej przypominają hamaki niż cokolwiek płaskiego - było jeszcze gorzej. Zmotywowała mnie dopiero pielęgniarka która ostro dała mi do zrozumienia, że jeśli nie zacznę chodzić to nie odczepią mi cewnika i mogę zapomnieć o  zobaczeniu córki. Wstałam po kilkunastu próbach - ryczałam jak bóbr ale powolutku zaczęłam człapać po korytarzu, żeby się rozchodzić. Po trzech godzinach marszu wzdłuż i wszerz oddziału przywieźli mi córcię. Byłam zmęczona jak diabli tym całym maratonem, ale to nie miało znaczenia gdy ją zobaczyłam.

To Pani Córka

Niunię tak na prawdę zobaczyłam 23 godziny po porodzie. Dopiero wtedy mogłam ją tak na prawdę poznać. Przywitać się i nacieszyć się.
Na tym zdjęciu Niunia ma 23 godziny i 13 minut

Pamiętam jak dziś że przywieźli mi ją całą zawiniętą w rożek widać było tylko jej buziaczek. Pielęgniarka wwiozła ją postawiła mi przed łóżkiem i sobie poszła - tak bez słowa. Chyba przez ponad godzinę patrzyłam na nią jak cudownie śpi. Musiałam nacieszyć wzrok.

Miłość i strach

Miłość ogromną taką że aż góry przenosić i strach tak ogromny, że wszystko przytłaczał. Bałam się ją dotknąć, przytulić. Miałam wrażenie, że nieodpowiednio się nią zajmę, że zrobię jej krzywdę. Ona była taka maluśka, maciupeńka. Nie wiem czy to hormony czy baby blues ale byłam ogromnie przerażona.

Zaczęłam się zastanawiać co dalej? 
Przecież nikt mi nie zostawił instrukcji obsługi do tego maluszka. 

Nie miałam zbytniej przyjemności wcześniej zajmować się takimi Maleństwami. Wręcz za dziećmi nigdy za szczególnie nie przepadałam. Marzyłam o własnym ale po jego narodzinach zaczęłam się zastanawiać czy aby na pewno nadaję się na matkę. Przecież tak na prawdę nic nie umiem, nie zdałam egzaminu w specjalności Mama Roku, nie chodziłam do szkoły rodzenia. Byłam załamana...

Dopiero inna mama z sali na której leżałam pomogła mi się wziąć w garść. Pokazała mi na swoim synku jak dziecko przewinąć, jak ułożyć w bezpieczniej pozycji, jak wziąć na ręce. O przystawianiu do piersi nie wspomnę. Końcem końców nie karmiłam piersią - ale to już temat na inny post.

Nauczmy się siebie

Uczyłam się mojej córci sekunda za sekundą, minuta za minutą. Czego nie wiedziałam pytałam na lewo i prawo - najczęściej słyszałam różne odpowiedzi na ten sam temat. Dlatego też zazwyczaj kierowałam się intuicją i logiką.

W sumie dopiero teraz po prawie ośmiu miesiącach mogę powiedzieć, że my kobiety mamy to chyba zapisane w genach. 
Wiemy jak się zająć dzieckiem. 
Musimy mieć tylko dużo siły i wiary we własne możliwości. 


Do dnia dzisiejszego zazdroszczę jednak Mamom, które od początku miały dziecko obok siebie - to zalety porodu drogami natury. Jednak cesarki nie wspominam aż tak źle jak mogłoby się wydawać.

13 komentarzy:

  1. Sam opis cesarki i leżenia po niej dokładnie zapamiętałam w takiej samej scenerii.. z tym, że ja po 24godz modliłam się aby jeszcze nie odłączano mi cewnika, bo wiedziałam, ze nie dam rady wstać... Moja pierwsza próba siadania odbyła się dopiero po 27godzinach a córeczkę zobaczyłam dopiero w 3 dobie życia, po 48godz!

    OdpowiedzUsuń
  2. kurcze, a umnie było całkiem inaczej, mimo, że także miałam cesarkę (doszłam do siebie bardzo szybko), dziecko miałam cały czas ze sobą, cały czas na moich oczach. Znieczulenie też to samo, tyle, że od pasa w dół, nie spałam po operacji, byłam wręcz pełna energii:).Może dlatego, że nie rodziłam w Polsce..:?

    OdpowiedzUsuń
  3. wspomnienie samego bolu zaniklo u mnie, ja mialam to szczescie ze Maja byla kolo mnie caly czas:)

    OdpowiedzUsuń
  4. pięknie opisane :-) to prawda, że po SN dzidziola ma się od razu..
    ile kobiet tyle opinii o sn i cc.. ja o sn nie mam dobrych wspomnień :( niestety, ale wiem, że niektóre kobiety przeszły przez to dużo lepiej ode mnie, tak samo z cc.. plusy i minusy... jedna biega w drugiej dobie ( ze mna leżala kobieta po cc, my po sn umieralysmy a ona biegała!!!! ) a inne nie mogą się dlugo pozbierać..eh..

    potrzebny by był zameczek na czas ciązy w brzuch ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. ja miałam tak samo, to wstawanie było dramatem. ale znieczulenie było wspaniałe, po 4 godzinach porodu naturalnego, kiedy w końcu przestałam czuć ten cholerny ból miałam wrażenie, że jestem w niebie.

    OdpowiedzUsuń
  6. ja też się bałam...ale to chyba naturalne :) o wszystko pytałam położne i mojego lekarza :) będę wychwalać ten szpital chyba do końca mych dni ;) mieliśmy szkolenia z położną już na sali... z maluszkami...po porodzie. W każdej chwili można było poprosić o pomoc we wszystkim...

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja cesarkę przeklinam, ale ze wzgląd na psychiczny dyskomfort, fizycznego bólu nie wspominam. Miałam cięcie o 1 w nocy, o 3 już miałam synka przy sobie, a rano koło 10 wyjęto mi cewnik i poszłam wziąć prysznic (pielęgniarka mi pomagała).

    OdpowiedzUsuń
  8. Chyba każdy poród, czy to cc czy sn jest jak kobieta- inny. Ważne, że na końcu jest nasz maluszek, bo wtedy wszystkie bóle idą w niepamięć. Bardzo mi przykro, że dostałaś swoją córeczkę dopiero po tak długim czasie. Wiem jak ważna dla nas mam jest ta bliskość. Wierzę jednak, że już nadrobiłyście z nawiązką czułości :))

    OdpowiedzUsuń
  9. Przygnębiająca jest ta nasza służba zdrowia. Tak rzadko będąc w szpitalu można liczyć na pomoc i ludzkie podejście. Najbardziej denerwuje mnie instrumentalne traktowanie.
    Wyobrażam sobie co czułaś, gdy po tylu godzinach zobaczyłaś swoje maleństwo.

    OdpowiedzUsuń
  10. Chyba każda z Nas się bała ale na szczęście strach szybko mija:)

    OdpowiedzUsuń
  11. O, ja też ostatnio sobie przypominałam pierwsze chwile z O. - przeglądałam ubranka do przekazania dalej i tak mi się zebrało... Rodziłam SN, trafiłam na super położną, gdyby nie ona, to bym chyba wyszła i nie wróciła;), parcie załatwiłam w 23 minuty i wszyscy mi gratulowali, że tak szybko, a sam O. wydawał mi się taki piękny - potem obejrzałam zdjęcia i było mniej optymistycznie:D! Gorzej wspominam ciążę, bo to aż 9 miesięcy wyjęte z życia, a poród to u mnie raptem 10 godzin.

    OdpowiedzUsuń
  12. Szkoda,że tak trzeba cierpieć po cc. Ja, rodziłam SN 2 razy, więc mogę sobie tylko wyobrazić co czułaś.

    OdpowiedzUsuń

Dzięki za podzielenie się Twoją opinią.
Zapraszam ponownie :)

Ps. Komentarze ze spamem są usuwane.

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.