wtorek, 18 września 2012

Mam dla Pani złe wieści - niech Pani usiądzie.

Z takim słowami zwróciła się do mnie lekarka w szpitalu trzy dni po porodzie, usłyszałam praktycznie tylko to. Jako tykająca bomba hormonalna - usłyszałam i wybuchnęłam... płaczem oczywiście. Ale zacznijmy od początku.


Moje dziecko ze względu na me wysokie ciśnienie, przyszło na świat w 38/39 tygodniu ciąży przez cesarskie cięcie. mimo skali 10 Apgar od razu trafiło do inkubatora - nie potrafiło utrzymać ciepłoty ciała. Miało powiększoną przegrodę międzykomorową (wina mojej cukrzycy ciążowej) oraz maleńką dziurkę w sercu. Pierwsze badania wykazały również wysoki poziom CRP - świadczący o infekcji. Od początku wiedziałam, że nie jest dobrze i że spędzimy kilka dni więcej w szpitalu. Co dziennie Niunia robione miała nowe badania, ponieważ co niektóre wyniki wzajemnie się wykluczały. 

W czwartek dwunastego kwietnia 2012 przyszła do mnie jedna ze świeżo upieczonych lekarek pediatrów, mogła mieć maksimum 27 -30 lat. Wyprosiła inne pacjentki, położyła mi rękę na ramieniu i oznajmiła:

"Mam dla Pani złe wieści - niech Pani usiądzie, Pani dziecko ma złe wyniki, bardzo złe..."

Mi to wystarczyło, zaczęłam ryczeć, nie pamiętam nic więcej z rozmowy z tą lekarką. Wzięłam dziecko na ręce i ryczałam. Wiedziałam, że ma coś nie tak z serduszkiem, byłam przerażona. Przyszedł Mąż zaalarmowany już wcześniej telefonem, wyłam mu w ramionach. Razem doszliśmy do wniosku, że będzie co będzie ale musimy dać z siebie wszystko. Przy wieczornym obchodzie na salę weszła inna lekarka, co się okazało znajoma z czasów licealnych. Poprosiłam ją żeby wyjaśniła mi co takiego się dzieje i kiedy możemy spodziewać się najgorszego. Spojrzała na mnie jak na wariatkę i wyjaśniła wszystko od A do Z. Okazało się że Niunia ma wrodzoną infekcję w postaci zapalenia płuc i należy podać antybiotyk. Wiadomo, że stan zdrowia noworodka zmienia się z sekundy na sekundę, ale nic nie świadczy o tym, że to "najgorsze" nastąpi.
Mała brała antybiotyk przez pięć dni po czym... wyszłyśmy ze szpitala. Niunia ma pięć miesięcy i od tamtej pory nie chorowała, przegroda wróciła do normalnych rozmiarów - mamy szczęśliwe uśmiechnięte dziecko.

By zostać lekarzem trzeba wiele lat studiować, mieć wiele wytrwałości. Egzaminy za egzaminami, kucie, zakuwanie mnożone przez zakuwanie i kucie. Jednak co z tego, że taka "panienka" (wielki mi lekarz pediatra) uczyła się pięć czy nawet dziesięć lat jak nie ma za gram wyczucia. Jak można w ten sposób podawać komuś diagnozę dziecka? Uważam, że do kanonu nauki studenckiej na medycynie powinni dodać wrażliwość jako "nowy przedmiot" i niech się za nimi ciągnie wszystkie lata. Tak jak za mną ciągnie się koszmar tamtego dnia.

3 komentarze:

  1. Brak wyczucia, niestety... Faktycznie powinni jakieś zajęcia z tego mieć, bo wiedza wiedzą, ale uczucia i empatia też ważna rzecz. Całe szczęście, że z Malutką wszystko dobrze ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Studiuję medycynę... zastanawiam się nawet m.in. nad zostaniem pediatrą... i a propos Pani notki: z jednej strony rozumiem Pani podejście, a z drugiej słowa tej lekarki. Różni są ludzie i każdy odbiera sprawy również różnie. Dla Pani 'zła wiadomość' równa się z 'najgorszą wiadomością", ale dla innego rodzica nawet 0,001% szansa na złe rokowanie u dziecka jest tą ZŁĄ wiadomością... i potem taki rodzic miałby pretensje do tej lekarki (gdyby w razie wypadku coś się pogorszyło) , że na samym początku nie powiedziała,że ma złe wieści, tylko podeszła neutralnie. Nawet nie będąc lekarzem większość ludzi ma problemy z empatią. Fakt,że na studiach mamy zajęcia z etyki - no i co z tego? Jest przedmiot i ktoś, kto nie wyniósł wrażliwości z domu rodzinnego, to już jej nie wyniesie. Przeszliśmy taki blok i nie zauważyłam by osoby 'z grubej skóry' zmieniły swoje podejście do pacjentów. Poza tym ja bym doceniła fakt, że owa lekarka pomogła Pani dziecku.. że wyprosiła inne osoby z sali i porozmawiała sam na sam... bo patrząc na działania innych lekarzy, to walą prosto z mostu przy wszystkich i nie przejmują się w ogóle pacjentem i tym,że inni słuchają..na niego patrzą itp itd. Więc jakąś empatię ta pediatra miała ;) Osobiście znam przypadki, gdzie studenci medycyny rozmawiają z pacjentem o jego problemach NA KORYTARZU... a nawet ba! badają go bez żadnego zasłoniecia parawanem i oczywiście jeden przydadek badania na owym korytarzu... (to był dopiero wielki brak wyczucia...! Więc myślę, że tamta pediatra jednak nie zasluguje na pojechanie po niej od góry do dołu).
    Poza tym cieszę się,że Pani maluszek został wyleczony i ma się wciąż dobrze ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam, Zgadzam się z Tobą, nie zasługuje na całkowite pojechanie, dlatego tego nie zrobiłam.
      Nie oczerniłam jej, nie podałam nazwiska, opisu wyglądu etc. Trzeba jednak podejść do tematu trochę inaczej w przypadku kobiet w ciąży i po porodzie. Jesteśmy wtedy nabuzowane hormonami, wszystko aż kipi wtedy. Taki lekarz powinien o tym wiedzieć i podejść do sprawy z sercem, najpierw omówić co, jak i gdzie, i jakie są zagrożenia, a o tym czy jest to "bardzo zła wiadomość" niech zadecyduje pacjent lub jego opiekunowie.
      Dziękuje za Twoje uwagi, są one ważne bo Ty jesteś już prawie po drugiej stronie. Pozdrawiam :)

      Usuń

Dzięki za podzielenie się Twoją opinią.
Zapraszam ponownie :)

Ps. Komentarze ze spamem są usuwane.

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.